Jedną z najprzyjemniejszych rzeczy w inwestowaniu w obligacje korporacyjne są regularnie wypłacane odsetki, często kilkukrotnie wyższe niż na lokacie bankowej. Przy tym inwestycja pozbawiona jest stresujących codziennych wahań wartości, jak to dzieje się w przypadku akcji. O ile przeprowadzi się ją mądrze.
Ale tak jak w życiu, a zwłaszcza w finansach, nie ma nic za darmo. Ceną za wyższe odsetki jest wyższe ryzyko inwestycji, a często także jej niższa płynność. O ile w dobie bankowości internetowej lokatę możemy zerwać o każdej porze dnia i nocy, tak obligacje korporacyjne można sprzedać tylko w dni robocze, gdy działa Giełda, a i to pod warunkiem, że znajdzie się kupiec. Pod tym względem pewnym kompromisem mogą być fundusze obligacji korporacyjnych, które warunki wyjścia z inwestycji mają ściśle określone.
Z kolei niewielkie wahania wartości obligacji (na naszym rynku obligacji korporacyjnych, ich ceny zwykle oscylują w pobliżu wartości nominalnych, a nie należą do rzadkości sytuacje, gdy ceny obligacji zmieniają się mniej niż o 1-2 proc. w ciągu kilku... lat) mogą okazać się zaletą dla inwestorów ceniących spokój ducha, lecz zarazem oznacza to potencjał zysków ograniczony zwykle do wysokości oprocentowania, które obecnie w przypadku obligacji firm (bez banków) wynosi 8,35 proc. (źródło: Obligacje.pl). Akcje pozbawione są tych ograniczeń, ale oznacza to możliwość osiągnięcia zarówno ponadprzeciętnego zysku jak i równie bolesnej straty.
Natomiast korzystną – w obecnych warunkach – cechą krajowego rynku obligacji korporacyjnych jest fakt, że w zdecydowanej większości są to papiery o zmiennym oprocentowaniu, tj. opartym o stopę WIBOR plus marżę w stałej wysokości. W ten sposób oprocentowanie obligacji automatycznie rośnie lub spada zgodnie z ruchami stóp WIBOR. Ponieważ rynek raczej będzie powoli zmierzał w kierunku podwyżek stóp, niż ich dalszego obniżania, w tym konkretnym momencie konstrukcja zmiennego oprocentowania może okazać się korzystna dla inwestorów. Można powiedzieć, że dzięki zmiennemu oprocentowaniu, inwestorzy unikają ryzyka związanego z ze zmianą stóp procentowych. Nadal jednak ryzykiem pozostaje kondycja samych emitentów – spółek, które wypuszczają obligacje.
Obligacja nie jest przecież niczym innym niż dług, a o jego bezpieczeństwie decyduje zdolność spółki do obsługi zadłużenia i spłaty obligacji. Warto więc w tym miejscu przypomnieć, że tylko w 2014 r. spółki notowane na Catalyst złożyły trzy wnioski ogłoszenie upadłości układowej, z czego dwa tylko w zeszłym tygodniu. Inwestorzy o mniejszym doświadczeniu nie powinni więc łatwo ulegać pokusie stwarzanej przez obligacje o wysokim oprocentowaniu – nie ma w tym przypadku, że najbardziej ryzykowne obligacje cechują się najwyższą rentownością. Być może za cenę niższych zysków (ale wciąż znacznie wyższych niż na bankowej lokacie) warto zainwestować w obligacje firm za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych, które po pierwsze dokonają selekcji inwestycji do portfela, po drugie rozłożą ryzyko między wielu (np. 100) różnych emitentów.
Na koniec, opisując instrument inwestycyjny, jakim są obligacje korporacyjne, kilka słów o tym, czym obligacje korporacyjne nie są – nie są kolejnym egzotycznym wynalazkiem finansistów, których główną ideą było takie skonstruowanie produktu, by zarobić jak najwięcej na prowizjach. Zarówno zakup obligacji jak i otrzymywanie odsetek nie wiąże się z żadnymi dodatkowymi kosztami. Nie jest to także instrument egzotyczny, choć może się tak wydawać, ponieważ nie był on dotąd zbyt popularny w Polsce. Dopiero publiczne emisje obligacji takich firm jak PKN Orlen, Getin Noble Bank czy Kruk, sprawiają, że coraz więcej detalicznych inwestorów interesuje się rynkiem, który rośnie o 30 proc. rocznie. Na świecie natomiast rynki obligacji funkcjonują równolegle do rynków akcji od dekad i są bardzo popularną formą inwestowania (przeważnie jednak w ramach grupowych form inwestowania jak ubezpieczyciele czy fundusze). Ich popularność wynika z prostoty obligacji, gdzie zysk tworzą wypłacane odsetki w wysokości przewyższającej oprocentowanie depozytów bankowych.
Roman Przasnyski