Wygląda na to, że całe zamieszanie, jakie tworzyli politycy i polityka na rynkach wyparowało (wskazuje na to m.in. rynek opcji). W związku z tym zniknął lub chociażby znacząco zmniejszył się jeden z kluczowych czynników, który determinował w ostatnich tygodniach zmiany na rynku walut wbrew czynnikom fundamentalnym.
Czynnik fundamentalne to nie zwiększone ryzyko, obawy, powrót do bezpieczeństwa, a przepływ pieniądza tam, gdzie wydaje się to logiczne z punktu widzenia stóp zwrotu.
Mowa tu m.in. o tym, że fundamentalnie jen czy frank oraz euro nie są walutami, które mogłyby przyciągać inwestorów ze względu na to, że są oprocentowane na „zero” lub nawet ujemnie. Gdzie tu sens i logika w ostatnich zwyżkach tych walut?
Nad chęcią uzyskania wyższych stóp zwrotu dominuje bezpieczeństwo. W warunkach podwyższonego ryzyka, z którymi mieliśmy do czynienia, chęć uzyskania dodatkowych korzyści jest mniejsza niż chęć bezpiecznego przeczekania rynkowego sztormu, co zwiększało apetyt na wymienione wyżej waluty.
Gdy jednak tylko burza minie i na niebie ponownie rozbłyśnie słońce, to wszystko zaczyna wracać do „fundamentalnej” normy, a tu jak na razie nie ma innego kandydata do umocnienia, jak amerykański dolar.
To właśnie amerykańska waluta charakteryzuje się wysokim i co więcej oczekiwanym jeszcze wyższym oprocentowaniem w przyszłości i staje się ponownie naturalnym wyborem inwestorów.
Pokazują to chociażby Wskaźniki Rynków Na Żywo, które bazują na kontraktach FRA (Forward Rate Agreement), czyli kontraktach na przyszłe oprocentowanie depozytów/kredytów (Libor) w przedstawionych walutach.