W sierpniu 2006 roku zwracałem uwagę na to, że Polska i Australia - w okresie od 1992 roku jedyne dwie znaczące "zielone wyspy" na gospodarczej mapie świata - w 2018 roku - jeśli utrzymają do tego czasu dodatnie tempo wzrostu PKB - pobiją rekord długości ożywienia ustanowiony przez Holandię w latach 1982-2008 ("Jak długo trwają dobre czasy?"). Tak się rzeczywiście stało.
Po zostawieniu w tyle Holandii, wyścig pomiędzy Polską a Australią nadal trwa. Latem 2016 obstawiałem, że jego ostatecznym zwycięzcą okażę się raczej Polska. Uzasadniałem to tak:
"Jest jasne, że gospodarka Australii ten okres prosperity zawdzięcza w dużej mierze popytowi generowanemu przez fenomenalny wzrost Chin w ostatnim ćwierćwieczu. Ewentualny kryzys gospodarczy w Chinach zapewne zatopiłby australijską „zielona wyspę”. Ja konsekwentnie trzymam się hipotezy, że ChRL podążą z pokoleniowym opóźnieniem ścieżką ZSRR. Historię obu krajów można synchronizować za pomocą dat powstania obu krajów (1922, 1949), dat „wielkiego głodu” wyznaczający momenty przejścia do forsownej industrializacji dokonywanej kosztem chłopstwa (1932-33, 1958-61) czy wyznaczających zachłyśnięcie się własną potęgą dat organizacji igrzysk olimpijskich (1980, 2008). Jak nie liczyć Chinageddon wypada w latach 2018-2019.
Powyższe napisane zostało oczywiście na pół serio, ale rozpędzający się w Chinach wzrost cen nieruchomości, traktuję jako typową dla schyłkowych okresów koniunktury ucieczkę systemu we wzrost zadłużenia gospodarstw domowych (via kredyty hipoteczne) podobną do tej, która nastąpiła w USA w latach 2003-2007 po krachu giełdowych z lat 2000-2002.
Australijczycy powinni w takim scenariuszu mocno ucierpieć (...)"
Niestety zbliżamy się już do połowy 2019 roku a Chinageddonu ani widu ani słychu. Wystarczył jednak spadek tempa wzrostu chińskiego PKB w 2018 roku do najniższego poziomu od 28 lat, by koniunktura na rynku nieruchomości w Australii uległa poważnemu zachwianiu. W ostatnim kwartale ub. r. ceny nieruchomości w Australii były niższe niż rok temu o 5,53 proc. To najniższa tego typu dynamika od przynajmniej połowy lat 70-tych, od kiedy dostępne są dane i minimalnie niższy wynik niż te rejestrowane w I kw. 2009 (-5,44 proc.) i IV kw. 2012 (-4,4 proc.).
Ponieważ w marcu Australia zaliczyła historyczne minima rentowności długoterminowych obligacji, to można sądzić, że i tym razem zdoła uniknąć ostatecznego pęknięcia bańki na rynku nieruchomości (jego warunkiem nadal wydaje się poważniejszy Chinageddon). Tak się przynajmniej stało w 2009 roku i 2012 roku, gdy również podczas znaczącego spadku cen nieruchomości w Australii rentowności tamtejszych obligacji skarbowych spadały na historyczne minima.
Gdyby tak się rzeczywiście stało i dynamika cen nieruchomości w Australii ustanowiła w IV kw. 2018 taki dołek jak te z I kw. 2009 i IV kw. 2012, to można by snuć analogie pomiędzy obecną sytuacją na rynkach finansowych a tymi z lipca 2009 i kwietnia 2012.
Podsumowanie: spowolnienie gospodarki chińskiej przełożyło się na największy od przynajmniej połowy lat 70-tych spadek cen nieruchomości w Australii (-5,5 proc. r/r). Wydaje się, że bez poważniejszego "Chinageddonu" australijski rynek nieruchomości może się - dzięki spadkowi rentowności tamtejszych obligacji skarbowych do najniższego poziomu w historii - i tym razem wybronić jak w 2009 i 2012 roku. W takim scenariuszu pęknięcie bańki na rynku nieruchomości na Antypodach nastąpi dopiero od okolic 2024 roku zgodnie z rytmem cyklu Kuznetsa (od 1990 - pęknięcie bańki na rynku nieruchomości w Japonii, od 2017-pęknięcie bańki na globalnym rynku kredytów hipotecznych).