Ważą się losy nowej ustawy wiatrakowej, która ma znieść obowiązującą od 2016 r. zasadę 10H. Obecnie na stole leży propozycja, by turbiny wiatrakowe były instalowane minimalnie 700 metrów od zabudowań. To 200 metrów dalej niż kompromisowe 500 metrów, które zostało wypracowane w długotrwałym dialogu społecznym. Niby niewiele, ale ma to poważne implikacje dla rozwoju polskiej energetyki wiatrowej. Nie wiadomo też, czy taka odległość rzeczywiście odblokuje pieniądze z unijnego KPO.
W tym tygodniu Sejm być może uchwali nową regulację dotyczącą energetyki wiatrowej. Od lat obowiązywała zasada 10H, która oznaczała, że nie można budować instalacji w odległości od zabudowań mniejszej niż dziesięciokrotność wysokości turbiny wiatrowej. Przyjmując w uproszczeniu wysokość takiego urządzenia na 200 metrów, przekładało się to na odległość 2 km. Tak rygorystyczna regulacja praktycznie zatrzymała rozwój energetyki wiatrowej.
Infografika 1 – Moc zainstalowana OZE w Polsce w latach 2005-2020
Źródło: Instrat
Miał tego świadomość polski ustawodawca, który w uzasadnieniu do planowanej nowelizacji napisał:„Proponowany projekt ustawy ma na celu przywrócenie w Polsce warunków do rozwoju energetyki wiatrowej na lądzie. Prawo obowiązujące w naszym kraju od 2016 roku, które w praktyce zablokowało nowe inwestycje, niszcząc tę gałąź przemysłu, jest szkodliwe i wymaga zmiany. Przemawiają za tym zarówno potrzeby ochrony klimatu, tworzenia zróżnicowanego miksu energetycznego, a także rozwoju nowych technologii i prowadzenia działalności gospodarczej”. Z treścią pierwotnej wersji projektu ustawy zapoznasz się tutaj: https://orka.sejm.gov.pl/Druki9ka.nsf/0/FC9E9480799BCECBC12586E30048C00D/%24File/1230.pdf
Według danych Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW) efektem uchwalonej w maju 2016 r. ustawy, która zawiera zasadę 10H, było to, że spod inwestycji został wyłączony obszar, stanowiący ponad 99% powierzchni naszego kraju.
Celem „starej” regulacji było m. in. uchronienie mieszkańców gmin przed szkodliwym oddziaływaniem wiatraków na zdrowie ludzkie. Tyle, że przyjęta wówczas odległość od siedzib ludzkich wydaje się być z potężnym zapasem wobec rzeczywistych potrzeb. W listopadzie 2022 r. Polska Akademia Nauk (PAN) opublikowała raport na temat wpływu środowiskowego, z którego wynika, że wiatraki lądowe są bezpieczne dla zdrowia, o ile zostanie zachowana odpowiednia odległość lokalizacji.
„Liberalizacja zasad lokalizacji inwestycji w zakresie energetyki wiatrowej pozwoli na realizację nowych projektów w ramach kilkuletnich cykli inwestycyjnych, przy wykorzystaniu nowoczesnych i mało uciążliwych dla środowiska technologii. Przedstawione w raporcie wyniki wskazują, że odległością minimalną w Polsce, pełniącą rolę światła ostrzegawczego, może być 500 metrów” – wyjaśnił prof. dr hab. inż. Piotr Kacejko, członek Komitetu Elektrotechniki PAN.
Badacze zwrócili uwagę, że w kwestii dźwięków emitowanych przez turbiny wiatrowe zdecydowana większość naukowców jest zgodnych co do tego, iż nie ma jednoznacznych dowodów na to, by hałas, w tym infradźwięki, których źródłem są elektrownie wiatrowe, wywierał negatywny wpływ na zdrowie lub samopoczucie człowieka. Nie ma również zagrożenia dla zdrowia ludzkiego ze strony turbin wiatrowych w przypadku oddziaływań elektromagnetycznych i wibracyjnych przy zachowaniu podstawowych środków ostrożności. W odległości 500 m od farmy wiatrowej natężenie hałasu nie przekracza 40 dB, co nie daje negatywnych skutków dla zdrowia, nawet w przypadku osób wrażliwych. Taki poziom to tyle, ile można usłyszeć na spokojnej ulicy w mieście (bez ruchu samochodów) lub nawet nieco mniej niż intensywność dźwięku wytwarzanego przez lodówkę (ok. 45 dB).
„Doświadczenia pomiarowe zespołu, opracowującego niniejsze opracowanie, pokazują, że poziomy dźwięku przyrody ożywionej np. świerszczy i ptaków lub szumu drzew mogą generować poziomy hałasu powyżej 40 dB w nocy – czyli poziomy zbliżone do obowiązujących wartości dopuszczalnych” – podali eksperci PAN. Z treścią opracowania zapoznasz się tutaj: https://kis.pan.pl/images/stories/pliki/pdf/Monografie/Monografia178.pdf
A zatem troska o zdrowie ludzkie byłaby zabezpieczona, gdyby nowelizacja ustawy wiatrakowej zakończyła się przyjęciem odległości od zabudowań na poziomie 500 m. Tak jednak nie jest. Niedawno wprowadzono poprawkę, która zmienia dystans na 700 m. Prawdopodobnie stoją za tym przyczyny, o których społeczeństwo nie wie. W sondażu Kantar Public z czerwca 2022 r. 79% respondentów uznało, że zwiększenie produkcji energii wiatrowej na lądzie powinno być priorytetem rządu premiera Morawieckiego w najbliższych miesiącach. Panowała przy tym spora jednomyślność bez względu na preferencje polityczne. Zdania, że wiatraki powinny być kluczowe, było 100% zwolenników Porozumienia. Większościowy odsetek wskazań „na tak” cechował też wyborców Koalicji Obywatelskiej (89%), PSL (88%), Polski 2050 (87%), PiS (74%) i Solidarnej Polski (64%). Opracowanie Kantar Public znajdziesz tutaj: https://www.clientearth.pl/media/sysb3ndd/2022-06-13-badanie-opinii-na-temat-wiatrowej-energii-la-dowej.pdf.
Zmiana odległości turbin wiatrowych jest to o tyle zaskakująca, że wcześniej Anna Moskwa, szefowa resortu klimatu i środowiska, wspominała, że biorąc pod uwagę to, ile hałasu emituje farma, to odległość powinna wynosić co najmniej 300 m. A przyjęta pierwotnie odległość 500 m była wynikiem ustaleń, które zapadły w szerokim gronie. Nowelizacja ustawy odległościowej była bowiem szeroko konsultowana, aż w końcu zaakceptowana przez stronę społeczną i rządową, otrzymując pozytywną opinię Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu.
200 METRÓW KOŚCIĄ NIEZGODY
Wydawałoby się, że 200 m, jakie dzieli uprzednio ustaloną odległość od zabudowań od obecnej wersji regulacji, to niewiele. Tak w istocie nie jest. Według obliczeń PSEW przyjęcie 500-metrowego limitu doprowadziłoby do 25-krotnego zwiększenia dostępności obszarów pod inwestycje wiatrowe – z obecnych 0,28 % do 7,08 % powierzchni kraju. Firma doradcza Ambiens pokusiła się o szacunki, które pokazują, o ile skurczyłyby się tereny dogodne do zainstalowania farm wiatrowych w obu wariantach: 500 m i 700 m. W jej ocenie 200-metrowa różnica ma diametralny wpływ na dostępność powierzchni. Potencjał dostępnego obszaru zmniejszyłby się z ok. 32,5 tys. km2 (wariant 500 m) do ok. 18 tys. km2 (wariant 700 m), a zatem o blisko 45%.
Infografika 2 – Dostępność powierzchni Polski pod instalacje wiatrowe w wariancie 500 m i 700 m
Źródło: Ambiens
To jednak teoria, gdyż w rzeczywistości poza kwestiami terenowymi istnieje szereg innych uwarunkowań, które mogą znacznie ograniczyć potencjał rozwoju energetyki wiatrowej. Chodzi m. in. o procedury uchwalania miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego (MPZP). A w tym przypadku mamy prawdziwy dramat. Według danych OnGeo tylko 1/3 powierzchni Polski ma MPZP. Przy czym widać olbrzymią niejednolitość pod tym względem. Pokazuje to rozpiętość w układzie województw. W Śląskiem prawie ¾ powierzchni jest objęte MPZP, a na przeciwnym biegunie sytuuje się Kujawsko-Pomorskie (odsetek wynosi 8%).
Infografika 3 – MPZP w Polsce
Źródło: ongeo.pl
Poza problemem związanym z MPZP dochodzi też kwestia przeprowadzenia oceny oddziaływania farm wiatrowych na środowisko, która jest każdorazowo uzgadniana z merytorycznymi organami na poziomie regionalnym. Oprócz proceduraliów liczą się też uwarunkowania dotyczące dobrej wietrzności, możliwości dojazdu wielkogabarytowych elementów instalacji oraz techniczne warunki przyłączenia. W praktyce zatem obszar, który może być przeznaczony na budowę wiatraków, będzie mniejszy.
WIĘKSZA RESTRYKCYJNOŚĆ KULĄ U NOGI WIATRAKOM
Zdaniem PSEW bardziej liberalna regulacja przyczyniłaby się do tego, że nowe megawaty energii wiatrowej pojawiłyby się w Polsce w ciągu dwóch lat, a w kolejnych moc wzrosłaby do 22 GW. Wydłużenie odległości o 200 m spowodowałoby obniżenie możliwej mocy zainstalowanej o ok. 60-70%. Z wyliczeniami stowarzyszenia zapoznasz się tutaj: http://psew.pl/700-metrow-w-ustawie-wiatrakowej-mala-poprawka-drastyczne-zmiany-analiza/.
W debacie na temat ustawy pojawiały się różne argumenty, z powodu których odległość od turbiny wiatrowej wzrosła o te 200 metrów. Niektóre z nich odnosiły się do regulacji obowiązujących w innych państwach UE. Wydłużona odległość miała być jak najbardziej prawidłowa, gdyż taka jest średnia unijna. Jednak tego typu argumenty zdają się nie mieć potwierdzenia w rzeczywistości. Według danych Ember spośród 25 państw Starego Kontynentu (wliczając w to Polskę) w 11 funkcjonowały zapisy o odległości turbiny na poziomie maksymalnie 500 m (czasami nawet nieco bliżej). Do tego w części państw obowiązywały widełki odległościowe (od-do) w zależności od różnych uwarunkowań. Gdyby wziąć pod uwagę dolny zakres tych widełek, to do wspomnianej zbiorowości należałoby doliczyć jeszcze 7 krajów. W efekcie w 18 z 25 państw działały regulacje pozwalające na budowę farm wiatrowych w odległości nie wyższej niż 500 m.
Infografika 4 – Odległość turbiny wiatrowej od zabudowań w wybranych krajach europejskich
Źródło: Ember
Kwestie dotyczące odległości to niejedyne sporne zagadnienia. Zdaniem niektórych ekspertów wprowadzenie nowej ustawy w obecnym kształcie miałoby również inne niekorzystne skutki.
„Co myślę o dystansie 700 m dla turbin wiatrowych? Generalnie, to samo co o 10H” – uważa Michał Kaczerowski, prezes zarządu Ambiens. W jego ocenie planowana regulacja ma szereg niedostatków. Chodzi m. in. o to, że ogranicza ona branżę wiatrową, jest ciosem w energetykę i stratą dla całej gospodarki. Nie daje należytej korelacji z ustawą o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym. Marnuje potencjał i gotowość do realizacji projektów zamrożonych 10H, które są zgodne z prawomocnymi MPZP. Ma negatywny wpływ na możliwą dynamikę redukcji krajowych emisji, a także na wycenę i atrakcyjność projektów inwestycyjnych. Nie wprowadza uzasadnionych korzyści dla lokalnych społeczności, w tym najbliższych sąsiadów. A do tego ogranicza optymalne wykorzystanie gęstości mocy (MW/km2) w zasięgu warunków przyłączeniowych.
Według danych PSE obecnie mamy w kraju ponad 9 GW zainstalowanych mocy w lądowej energetyce wiatrowej. „Scenariusze dekarbonizacji sektora energetycznego zgodne z unijnym celem redukcji emisji do 2030 r. wskazują, że Polska musi osiągnąć 17-27 GW mocy w lądowej energetyce wiatrowej„ – uważa Paweł Czyżak, starszy analityk Ember.
Tę dziurę z pewnością mogłyby „zasypać” nowe instalacje wiatrowe lub rozbudowa istniejących (repowering), gdyby regulacja znosząca zasadę 10H była „bardziej dopracowana”. I co istotne byłaby ona osadzona trwale w polskim krajobrazie energetycznym, czyli nie dochodziłoby do nowych jej zmian w krótkim czasie. Bo akurat w branży energetyki wiatrowej projekty inwestycyjne prowadzone są latami, a zmiany regulacyjne mogą podważyć ich opłacalność. A zatem stabilność prawa jest niezbędna. Pisząc przewrotnie, skoro ustawa 10H uchowała się przez 6 lat, to dlaczego co najmniej równie długiego życia (bez kolejnych ingerencji ustawodawcy) nie miałaby nowa regulacja zmierzająca ku finiszowi.
„Jak już projekty powstaną zgodnie z regulacją 700 m, to potem, po ewentualnej zmianie do 500 m, będzie niemożliwe dostawienie turbin, żeby w pełni wykorzystać potencjał – bo albo te potencjalne miejsca będą za blisko budynków albo za blisko innych turbin. To może trwale wyłączyć ten teren z rozwoju onshore” – sądzi Piotr Maciołek, członek zarządu, dyrektor operacyjny (COO) giełdowej Polenergii.
W zeszłym roku na rynkach towarowych panowała duża zmienność. Państwa unijne podjęły działania, mające na celu uniezależnienie się od paliw kopalnych importowanych z Rosji. Energia odnawialna, w tym pochodząca z wiatru, może być impulsem wspomagającym niezależność od państw trzecich.
„Ustawa odległościowa wprowadzająca zasadę 10H praktycznie uniemożliwiła lokalizację nowych projektów wiatrowych. Projekty opracowane przed zaostrzeniem przepisów są oddawane do eksploatacji między innymi w ramach aukcji OZE i wyczerpują się. Przyjmuje się, że odbudowanie portfolio projektów w zgodzie z nowymi przepisami oraz ich realizacja zajmie minimum 3 lata. Farmy wiatrowe stanowią tanie źródło energii elektrycznej i charakteryzują się relatywnie stabilną produkcją w skali roku. Powinno to przełożyć się na obniżenie cen energii elektrycznej, zmniejszając uzależnienie od paliw kopalnych, które są znacznie droższe w eksploatacji. Dodatkowe moce wytwórcze powinny wpłynąć pozytywnie na niezależność energetyczną” – uważają analitycy Aurora Energy Research. Z treścią tej analizy zapoznasz się tutaj: https://www.clientearth.pl/media/km5gt50c/2022-12-14-wp%C5%82yw-zmiany-zasady-10h-na-ceny-energii-w-polsce.pdf.
Inwestorzy giełdowi bacznie przyglądają się batalii wokół projektu nowej regulacji. Wiele projektów inwestycyjnych prowadzą firmy notowane na GPW, dla których OZE stanowią jedynie uzupełnienie modelu biznesowego – to duże grupy kapitałowe wchodzące przede wszystkim w skład indeksu WIG20. Poza nimi nowa regulacja będzie mieć największy wpływ na biznes operacyjny Onde (ticker: OND). O spółce pisaliśmy już w grudniu 2021 r. – wpis na ten temat znajdziesz tutaj: https://gpwatak.pl/gielda/onde-ma-pod-gorke-ale-czy-obecna-przecena-nie-stanowi-dobrej-okazji-do-kupna/.
Infografika 5 – Akcje wybranych spółek związanych z energią
Źródło: TradingView