Nie sprawdziły się obawy z ubiegłego tygodnia. Notowania złota w ciągu ostatnich pięciu dniu poszły w górę o ponad 2 procent i zamknęły piątkową sesję w pobliżu 1220 dolarów za uncję. Co ciekawe, równie dobrze spisywały się światowe giełdy. Zazwyczaj te klasy aktywów poruszają się w przeciwnych kierunkach.
Tydzień temu pisaliśmy, że notowania metali szlachetnych mogą kierować się ku korekcie. Wyceny spółek na giełdach wykreślały kolejne rekordy, zbliżało się ważne posiedzenie Rezerwy Federalnej w USA, a w dodatku kurs złota wykreślił formację podwójnego szczytu, który często zwiastuje przecenę. Jak się okazało, prognoza była fatalna.
Nie dość, że złoto już w pierwszych dniach na nowo przebiło psychologiczny poziom 1200 dolarów za uncję, to podczas kolejnych sesji dalej rosło. Równie dobrze spisywało się srebro. Cena uncji poszła w górę o niemal 2 procent i wynosi obecnie 17,5 dolara.
Po pierwsze, Rezerwa Federalna nie miała większego wpływu na wyceny aktywów. Jednogłośnie pozostawiła stopy procentowe na poziomie 0,5-0,75 proc. Umiarkowane było również wytłumaczenie decyzji. W komunikacie wskazano na lepszą kondycję gospodarstw domowych, nieco niższe inwestycje ze strony przedsiębiorstw. Do tego przyrost miejsc pracy był solidny, a bezrobocie pozostało w okolicy ostatnich minimów. Fed w żaden sposób nie odniósł się do nadchodzących podwyżek stóp w przyszłości.
Inwestorzy pozostawili ścieżkę oczekiwań na 2017 rok w niezmienionym kształcie. Aktualna pozostaje więc prognoza dwóch ruchów. Wydaje się, że oczekiwania były nieco większe. W efekcie prawdopodobieństwo podniesienia kosztu pieniądza w maju spadło nieznacznie do około 50 procent. Największe szanse ma obecnie termin czerwcowy, z około 75-proc. prawdopodobieństwem.
Lekko „gołębi” komunikat nie mógł być wytłumaczeniem małego rajdu na złocie. Zwłaszcza, że w tym czasie mocno w górę szły notowania giełd. Najważniejsze indeksy na Wall Street zyskały nawet 3 procent.
Tydzień temu pisaliśmy, że nadzieją dla metali szlachetnych może być Donald Trump. Ostatni tydzień utwierdził nas w tej tezie. Najbliższe otoczenie prezydenta w ostatnich dniach ponownie sugerowało, że amerykański dolar pozostaje bardzo silny. Zbyt silny. Steven Mnuchin, kandydat na sekretarza skarbu stwierdził, że zamierza korzystać z tak zwanych „interwencji słownych” po to, żeby osłabić walutę i w ten sposób budować przewagę handlową. Chwilę później Sean Spicer, rzecznik Białego Domu pod ostrzałem pytań wyznał, że Mnuchin będzie miał święte prawo kształtować własną politykę na stanowisku sekretarza skarbu.
Nowa retoryka wobec dolara ma się więc w najlepsze. Kolejne wypowiedzi sprawiły, że waluta spadła do wartości, jaką miała przed wygraną Trumpa w wyborach prezydenckich. Oczywiście jest zbyt wcześnie żeby stwierdzić, że wieloletni trend na dolarze wygasa. Nie da się jednak ukryć, że nowy prezydent USA wolałby, żeby dolar był słabszy. Wszystko więc wskazuje że to on, a nie przedstawiciele Rezerwy Federalnej, będzie grał pierwsze skrzypce na rynku dolara.