Złoto zakończyło piątkową sesję z ceną nieco poniżej 1300 dolarów za uncję, czyli na poziomie najwyższym od prawie miesiąca. W porównaniu do poprzedniego tygodnia, królewski kruszec zyskał 1,5 procent, opierając się podatkowej ofensywie prezydenta USA.
Jeszcze lepiej od złota w minionym tygodniu radziło sobie srebro, które zanotowało ponad 2-procentowy wzrost i przekroczyło pułap 17 dolarów za uncję. O ponad 2 procent wzrosła też wartość platyny. Z kolei drugi z platynowców, czyli pallad, wciąż jest w słabszej kondycji. W zeszłym tygodniu znów stracił na wartości i obecnie uncja tego metalu kosztuje 997 dolarów.
Złoto w trybie „wait-and-see”
Królewski kruszec zaliczył wzrost, mimo że Izba Reprezentantów - stosunkiem głosów 227 do 205 - przyjęła ustawę podatkową Donalda Trumpa, zakładającą m.in. obniżenie podatku od przedsiębiorstw (z 35 do 20 proc.), uproszczenie stawek PIT czy dwukrotny wzrost kwoty wolnej od podatku. Kurs złota nie ucierpiał, bo dopiero głosowanie w amerykańskim Senacie będzie rzeczywistym testem dla tego projektu. Czterech republikańskich senatorów wciąż jest bowiem przeciwnych planowanym reformom, a Partia Republikańska może pozwolić sobie na utratę zaledwie dwóch głosów.
Czekając na wynik rozmów w Kongresie, złoto w najbliższych dniach nie powinno notować większych wahań. To już kolejny przypadek w 2017 roku, gdy ten metal znajduje się w trybie „wait-and-see”, zachowując niewielką zmienność. Od dwóch miesięcy ceny złota praktycznie nie wykraczają poza przedział 1267-1285 dolarów za uncję – zgodnie z wyliczeniami Bloomberga, to najdłużej utrzymujący tak wąski zakres od 12 lat. Trwa zacięta walka kupujących i sprzedających, a szala zwycięstwa na razie nie przechyliła się na żadną ze stron. Tylko naprawdę mocny argument fundamentalny może zmienić układ sił na rynku.
Niepewna przyszłość platynowców
Taki fundamentalny argument do wzrostów pojawił się w zeszłym tygodniu dla platyny. Chodzi o wydarzenia w Zimbabwe, które jest trzecim producentem tego metalu na świecie. Doszło tam do puczu, armia przejęła kontrolę nad urzędami i telewizją, a także uwięziła prezydenta Roberta Mugabe. I choć najprawdopodobniej był to bezkrwawy zamach, na rynkach pojawiły się obawy o dalszą produkcję w lokalnych kopalniach, a notowania metalu błyskawicznie poszły w górę. Potencjał do dalszych wzrostów jest jednak ograniczony, ze względu na fakt, że choć Zimbabwe na liście globalnych producentów jest w czołówce, to odpowiada jedynie za nie więcej niż 10 procent światowej produkcji platyny.
Inne wydarzenie z zeszłego tygodnia może z kolei zwiastować poważniejsze problemy dla platynowców. Amerykańska firma Tesla Motor zaprezentowała bowiem w miniony czwartek prototyp elektrycznej ciężarówki o nazwie Semi, której produkcja ma ruszyć w 2019 roku. Jak zapowiedział Elon Musk, twórca Tesli, pojazd będzie mógł pokonać większy zasięg w tym samym czasie niż analogiczny model z silnikiem Diesla.
Jesteśmy więc świadkami kolejnego kroku, przybliżającego uniezależnienie się rynku motoryzacyjnego od silników spalinowych. To nie jest dobra wiadomość z punktu widzenia popytu na platynowce. Dziś to właśnie przemysł motoryzacyjny generujące znaczną część zapotrzebowania na te metale – od 40 procent, jeśli chodzi o platynę do 70 procent popytu na pallad. Samochody elektryczne platynowców nie potrzebują wcale.
Zupełnie inaczej sprawę widzi jednak Bank Światowy, który prognozuje nie spadek, a wzrost cen platyny do 2030 roku o ponad 60 procent. Eksperci banku spodziewają się, że popyt na silniki spalinowe nie ucierpi, a rosnące wymagania związane z emisją spalin, a także kiepska kondycja producentów metalu zachwieją strukturą podaży i popytu.