Zgodnie z prognozami różnice między kandydatami w pierwszej rundzie wyborów we Francji będą niewielkie – według najnowszych wyników sondażowych Macron i Le Pen zdobędą po 22 proc. głosów, Mélenchon 20 proc. a Fillon 19 proc. Sytuacja ta przypomina mi wybory prezydenckie z 2002 roku, gdy Le Pen, Chirac i Jospin (socjalistyczny premier) toczyli wyrównany bój.
W tym roku widać jednak dwie różnice:
- Rekordowo wysoki odsetek osób, które nie zamierzają głosować (około 30 proc. wobec 20 proc. historycznie) zwiększa szanse Le Pen. Tak jak w większości ostatnich wyborów w krajach gospodarczo rozwiniętych, rośnie liczba wyborców, którzy są niezadowoleni z nasilającej się nierówności po kryzysie z 2007 roku i chce pociągnąć za to do odpowiedzialności obecny establishment.
- Niezdecydowanie wyborców jest wyjątkowo silne, a do pierwszej tury wyborów mamy przecież tylko kilka dni. Na pewno niepokoi się Macron, który według sondaży od miesięcy był na prowadzeniu oraz Mélenchon, który w ostatnich tygodniach zdecydowanie poprawił swoje notowania. Aż 32 proc. wyborców, którzy sądzą, że mogą zagłosować na Macrona, deklaruje także, że może zmienić swoje zdanie (wobec 34 proc. wyborców, którzy mogliby zagłosować na Mélenchona). Z drugiej strony, jedynie 20 proc. wyborców Fillona i 15 proc. wyborców Le Pen stwierdziło, że mogliby jeszcze zmienić swoje zdanie.
Wnioski z ostatnich sondaży
Z ostatnich sondaży można wyciągnąć dwa wnioski:
-
Według mnie prawdopodobieństwo, że Mélenchon zakwalifikuje się do drugiej rundy jest znacznie przeszacowane przez rynek. Jego ostatni wzrost notowań jest wynikiem trzech czynników: taktycznego głosowania (jest on postrzegany przez lewicę jako poważny i wiarygodny kandydat, bardziej niż Hamon), pozycjonowania się jako przeciwwaga dla elit (choć jest on bardziej liberalny w kwestiach socjalnych i imigracji niż Le Pen) oraz wprawnej politycznej komunikacji (w odróżnieniu od wyborów z 2012 r. przedstawia się on jako kandydat wszystkich Francuzów, a nie lider radykalnej lewicy). Jego głównym problemem jest fakt, że jego elektorat jest bardzo zróżnicowany – składa się z wyborców, których nie do końca łączą te same wartości i przekonania. Są wśród nich osoby, które chcą dojść do władzy lub takich, które po prostu chcą wyrazić swoje niezadowolenie z dotychczasowego systemu. Dodatkowo apele Mélenchona dotyczące Szóstej Republiki oraz propozycja zintegrowania z ALBA, zainicjowanej w 2004 r. przez m.in. Hugo Cháveza (dotyczyłoby to jedynie francuskich Indii Zachodnich i Gujany), są źródłem obaw dla lewicy, ponieważ mogą osłabić elektorat Mélenchona. Dlatego istnieje dość wysokie prawdopodobieństwo, że jego notowania gwałtownie spadną w dniu wyborów.
-
Elektorat Fillona i Le Pen jest silniejszy i bardziej homogeniczny niż Macrona (mowa tu o pierwszej rundzie), co działa na ich korzyść. Obawiam się, że notowania Macrona są przeszacowane, a Fillona niedoszacowane.
Nie ma idealnego rezultatu
Z pewnością można stwierdzić, że nie ma idealnego rezultatu na 24 kwietnia.
Mój bazowy scenariusz zakłada drugą rundę 7 maja między Macronem i Le Pen. Macron z pewnością ma wysokie szanse na pokonanie Le Pen, ale nie jest oczywiste, czy uda mu się zyskać większość parlamentarną w zaplanowanych na czerwiec wyborach. W najgorszym wypadku Francja stałaby się niemożliwa do rządzenia.
Drugi scenariusz, którego nie można wykluczyć, to druga runda między Fillonem i Le Pen. W tym przypadku końcowy rezultat jest dużo trudniejszy do przewidzenia - wielu lewicowych wyborców zdecydowałoby się na pozostanie w domach, ponieważ nie chciałoby wybierać między „dżumą a cholerą”. W tym przypadku nie ma tu wielu podobieństw do wyborów z 2002 r., podczas których Chirac był bardziej znośnym politykiem dla lewicy niż teraz Fillon. Jednak w przypadku wygranej, Fillon prawdopodobnie nie miałby wielkich problemów z uzyskaniem większości parlamentarnej.