Takiego zestawienia dwóch czynników mogących wpływać na cenę paliw na stacjach dawno nie obserwowaliśmy. Mowa tu zarówno o rynku ropy jako takim i o rynku walutowym, który jest istotny z punktu widzenia importu surowca do naszego kraju, za który należy zapłacić w walucie obcej – przy słabym złotym należy zapłacić po prostu więcej.
Ropa naftowa rozliczana jest na światowych rynkach w dolarze amerykańskim i zazwyczaj w momencie, gdy dolar na świecie drożał, to ropa taniała i odwrotnie, gdy dolar taniał, to drożała ropa. To powodowało pewnego rodzaju stabilizację cen surowca wyrażoną w walutach innych niż dolar.
Aktualnie takiej zależności nie obserwujemy! To wszystko za sprawą zmiany czynników wpływających na notowania ropy. Głównym motorem napędowym nie jest aktualnie zmiana wyceny dolara, ale zmiana dotycząca sił popytu i podaży na rynku czarnego złota.
Wczorajsza decyzja OPEC powinna spowodować redukcję rekordowej nadpodaży surowca na rynku, a przy słabo rosnącym popycie musi to prowadzić do wzrostu cen (wczoraj ropa już na samą zapowiedź drożała o ponad 8 proc.).
Stad też pomimo tego, że dolar bije ostatnio rekordy swojej siły, ropa w cale nie tanieje, bo ma być jej mniej na rynku. A czym mniej danego towaru przy stałym lub nieznacznie rosnącym popycie, tym musi być on droższy.
Dlatego też nie dość, że sam surowiec jest droższy, to wzrostu jego cen nie amortyzuje kurs walutowy, a wtedy importując ropę do Polski z zagranicy zapłacimy podwójnie więcej. Raz za droższy surowiec na światowych giełdach, dwa za słabego złotego względem walut obcych – gorszego scenariusza dla kierowców być nie może.