Wczoraj cena baryłki ropy typu Brent urosła o prawie 3%, po tym jak prezydent Turcji zagroził przerwaniem dostaw kurdyjskiej ropy przez terytorium swojego kraju. Wszystko za sprawą przeprowadzonego wczoraj przez Kurdów referendum niepodległościowego, którego wynik co prawda nie jest jeszcze oficjalnie znany, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa można sądzić, że większość głosujących opowie się za stworzeniem nowego kraju. W przypadku ropy możliwe odcięcie dostaw tyczy się ilości pomiędzy 500 000 a 600 000 baryłek dziennie, co stanowi zaledwie około 0,5% dziennej globalnej produkcji. Nie mówimy więc o potencjale bardzo dużego wpływu na relację popytu i podaży na rynku. Tym niemniej skala reakcji była spora i sugeruje, że zmienia się nieco fundamentalny obraz rynku ropy. Chodzi głównie o obszar Europy i Azji, gdzie silny popyt redukuje nadpodaż i wyczula inwestorów na wszelkie oznaki zmniejszenia podaży. Stany Zjednoczone wciąż odczuwają wpływ huraganów, przez co ropa za oceanem jest tańsza i spread pomiędzy amerykańską baryłką WTI a europejską Brent przekroczył $7 i jest najwyższy od sierpnia 2015 roku. W kontekście bilansowania się rynku bardzo interesująco wygląda wykres tygodniowy cen ropy, na którym doszliśmy do linii silnego oporu. Ograniczała ona zwyżki od połowy 2015 roku, a jej przekroczenie byłoby poważnym sygnałem do dalszych wzrostów. Krótkoterminowo optymizm może tonować duża ilość spekulacyjnych długich pozycji, co oznacza, że traderzy stali się zbyt jednomyślni co do dalszego wzrostu cen.