Jeśli rzeczywiście na drugi, rozpoczęty właśnie kwartał, przypadać będzie dno spowolnienia globalnej koniunktury, tak jakby zasygnalizowane przez pierwsze sesje kwietnia w Stanach Zjednoczonych i Japonii, to część rynków towarowo-surowcowych może poruszać się w nieco odmiennym, „autonomicznym” rytmie. Dotyczy to m.in. ropy naftowej, gdzie na skutek srogiej i śnieżnej zimy w USA, której towarzyszył większy niż oczekiwano spadek zapasów gazu ziemnego, ubiegłotygodniowe ceny WTI wzrosły o 3,5%, dochodząc do poziomu aż 97,20 USD/bbl, podczas gdy kurs europejskiego odpowiednika Brent spadł o 2%. Tym samym, dość istotnie (bo o ponad 1/3) skurczyły się na koniec I kwartału transatlantyckie dyferencje, wynoszące 12,63 dolarów na baryłce. Trzy miesiące wcześniej było to jeszcze 19,51 USD. W sumie lekka, słodka ropa amerykańska podczas trzech pierwszych miesięcy 2013 r. zyskała na wartości 5,9%, a surowiec wydobywany z dna Morza Północnego stracił w tym czasie 1,3%. Choć podczas poniedziałkowych notowań zyskując 1,1% (przy –0,2% WTI) różnicę tę trochę już zniwelował.
Eskalacja napięcia politycznego w regionie Półwyspu Koreańskiego (niemniej, nie należy chyba wyciągać z tego zbyt daleko idących, tj. konfrontacyjnych - wniosków), bliskie mimo wszystko politycznego pata Włochy, czy w ogóle niekończące się problemy zadłużeniowe części krajów członkowskich strefy euro, powinny wpływać stymulująco na kurs złota. Tymczasem „żółty metal” jest w zdecydowanym odwrocie. W przekroju notowań elektronicznych stracił w ubiegłym tygodniu –0,7%, a w ramach fixingu –0,6%. Także stopy zwrotu za I kwartał są wyraźnie ujemne, i wynoszą w zależności od miejsca notowań: –4,7% (w sieci) i –3,6% (fixingowa). Średnioroczna (fixingowa) cena złota na koniec marca wynosiła 1631,77 USD/oz i jest niższa od tej, z którą kruszec wchodził w 2013 r. o 31,21 dolarów, tj. o –2,2%. Dla przypomnienia opublikowana przez nas pod koniec ubiegłego roku prognoza przeciętnej, średniorocznej ceny złota w 2013 r. wynosi 1792 USD/oz, czyli o ok. 10% wyżej niż obecnie, i póki co pozostaje podtrzymaną.
W dół, po tych samych schodach co złoto, kroczy również srebro. W minionym tygodniu kursy tego metalu spadły o 2% (obrót ciągły) i 1,4% (fixing), a od początku roku regres cen wyniósł –6,8% (w sieci) oraz –4,3% (fixing). Ze srebrem jest jednak tak, że jest to jak wiadomo w ok. 60% też surowiec przemysłowy. Segment metali industrialnych, z wyjątkiem cyny (zaledwie –0,2%), znalazł się w zeszłym kwartale zdecydowanie pod kreską: aluminium (–7,3%), cynk (–8,3%), miedź (–3,6%), nikiel (–3,2%), a ołów (–9,6%). W poświątecznym okresie rozpoczyna się seria marcowych, a wkrótce kwartalnych odczytów. Na tym tle marcowy wskaźnik chińskiego PMI dla przemysłu wynoszący 51,60 pkt., przy tzw. konsensusie oczekiwań 51,25 pkt, na pewno nie rozczarowuje.
W nieco dłuższej sekwencji anglosascy chartyści zalecają skupienie uwagi na srebrze. W ich ocenie sytuacji poziom wokół 28 dolarów wydaje się być odporny na wstrząsy, co daje nadzieję, że w momencie odbicia kurs może w ramach takiego ruchu dojść do 29,25 USD/oz, a wówczas również zasięg 32,0 USD/oz jest według nich całkiem realny. Na rynku srebra spotkać się można z zaleceniami wykorzystywania obecnych poziomów do kilkuletnich inwestycji. Są tacy, którzy oczekują, że aktualne niekorzystne relacje cenowe dla srebra względem złota, wynoszące nieco ponad 55, będą się w trakcie kolejnych kilku lat wyraźnie i systematycznie zmniejszać na korzyść srebra. Docelowo osiągnięta zostanie relacja wielkości kilkunastu. Rzecz w tym, że w dość długiej już historii notowań obu tych metali, rzeczone proporcje zmieniały się w różnych okresach dość diametralnie, mimo towarzyszących im zazwyczaj narracji o ich rzekomej stabilności, budowanej na bazie różnych fundamentalnych teorii i analiz. Innymi słowy na „przebieg pożycia” w morficznym związku złota ze srebrem mądrych nie ma, i najprawdopodobniej nie będzie.
Do miana wydarzeń tygodnia, a może nawet kwartału należał czwartkowy wieczorny (naszego czasu) krach na parkietach zbożowych za oceanem. Przyczyną drastycznego spadku cen była publikacja Amerykańskiego Departamentu Rolnictwa (USDA) na temat stanu zapasów ziarna oraz szacunków zasianych areałów. Wbrew powszechnym oczekiwaniom wielkość zmagazynowanej w USA pszenicy (na 1 marca br.) wyniosła 1,23 mld buszli, wobec prognoz analityków zakładających nieco ponad 1,0 mld buszli. Natomiast wielkość zasiewów tego zboża określona została przez USDA na 56,4 mln akrów, przy przewidywaniach rynkowych oscylujących wokół 55,6 – 56,0 mln akrów.
W przypadku kukurydzy wielkość zapasów oceniono na 5,4 mld buszli, czyli również powyżej prognoz, kalkulowanych na ok. 5,0 mld buszli. Lecz największym szokiem były dane dotyczące jej zasiewów. Resort rolnictwa podał, że uprawa kukurydzy realizowana jest obecnie na obszarze 97,3 mln akrów. Gdyby te prognozy się potwierdziły (choć sceptyków nie brakuje), to byłyby to największe zasiane areały kukurydzy od 1936 roku!
Reakcja była więc gwałtowna. Zanurkowały wszystkie zboża, tak, że w pewnym momencie kursy zaczęły spadać nawet o 6-8%, a sprzedaż potęgował dodatkowy strach przed utratą kwartalnych zarobków. W ten sposób, choć w różnym zakresie, pierwsze trzy miesiące tego roku zakończyły się na parkietach zbożowych w Chicago na minusie: pszenica (zwykła -11,6%, Kansas -12,5%), kukurydza (-0,6%) i soja (ziarno -0,4%, śruta -3,5%).
Poniedziałkowy obraz rynku, zwłaszcza w drugiej połowie dnia, przyniósł drugą falę silnej wyprzedaży. Popłoch był tym większy, że do gry weszły fundusze hedgingowe zamykające na siłę pozycje, a poza tym obawiano się, co będzie, gdy we wtorek będą obecni już po Wielkanocy Europejczycy. W efekcie kukurydza zakończyła poniedziałkowy handel na –7,1%, pszenica zwykła na –3,3%, a soja na –0,9% (ziarno) oraz na –1,3% (śruta). Ze soją jest o tyle „dobrze”, iż USDA szacuje jej zasiewy na 77,1 mln akrów. Oznacza to, że opublikowane dane mieszczą się w dolnej granicy przedziału przewidywań rynku ( 77- 80 mln akrów).
W obliczu niniejszych turbulencji, niekoronowanym królem zbożowego parkietu okazał się szorstki ryż, zyskujący w ostatnim tygodniu marca 3%. Nazwany tutaj kiedyś czymś na kształt „zbożowego franka szwajcarskiego”. Generalnie jeśli chodzi o sytuację na rynku zbóż, to wprawdzie przednówek nie jest zbyt fortunnym okresem do inwestycji, jeśli w ogóle ktoś na ten rodzaj spekulacji się decyduje, ale można chyba spodziewać się jakiegoś mocniejszego odbicia. Takie odreagowanie, najprawdopodobniej musiałoby znaleźć oparcie np. w niepokojących informacjach o trudnościach logistycznych w brazylijskich portach. Z drugiej strony, mokra aura w USA niekorzystnie wpłynie na zasiewy, a to ograniczy przyszłą podaż. Jeśli chodzi o istotną korektę danych USDA o zasiewach, to po takim kataklizmie trudno oczekiwać szybkiego przyznania się do błędu.
Przed tygodniem napisano na tych stronach o prawdopodobnym syndromie końca kwartału, i o tym, że oczekiwane operacje „upiększania okien” mogą także objąć rynek mięsa czerwonego. Jak się okazało nadzieje na zwyżkę cen nie były pozbawione sensu, w minionym tygodniu: chuda wieprzowina (+1,6%), a wołowina +3,4% (buhaje) i +2,1% (krowi żywiec). W poniedziałek notowania czerwonego mięsa podtrzymały w sumie ostatnią passę, spadły minimalnie ceny kontraktów na krowi żywiec (–0,03%), przy wyraźnej progresji wycen buhajów (+1,8%) i chudej wieprzowiny (+0,7%). W kontekście tego co, się wydarzyło na zbożach, musi minąć trochę czasu, nim rynki wyrobią sobie zdanie, co do dalszego kierunku cen. I pewnie przez ten czas na parkiecie mięsnym lepiej się nie pokazywać.
Można natomiast spodziewać się zwiększenia uwagi inwestorów nad tzw. „koszykiem mokka”. W pierwszej kolejności dotyczyłoby to kakao i być może też kawy Arabica, która w ubiegłym tygodniu odnotowały minimalny wzrost cen na poziomie +0,2% (Robusta regres –4%). Wspomniane powyżej, ewentualne problemy transportowe w brazylijskich portach wraz z doniesieniami o postępującej epidemii na środkowoamerykańskich plantacjach Arabiki, układają się w scenariusz wzmacniający stronę zakupową. Nie wiadomo czy mógłby na tym tez skorzystać cukier. W minionym tygodniu słodzik, będący przez kolejny sezon w nadmiarze, stracił od -3,1% (trzcinowy) do –4,3% (biały), a w całym I kwartale regres jego wartości to –3,7% (biały) i -9,8% (trzcinowy).
Z kolei największym cenowym beneficjantem tegorocznej amerykańskiej zimy jest koncentrat soku pomarańczowego. W okresie styczeń – marzec jego kurs wzrósł o 15,3%, w czym jedynie nieznacznie ustępuje kwartalnej progresji cen bawełny, wynoszącej 17,3%. Wzrost soku z cytrusów byłby jeszcze większy, gdyby nie poprzedni, zakończony na minusie (–1,8%) tydzień.
Co się zaś tyczy bawełny, to jej cena z przełomu marca i kwietnia, oscylująca wokół 88 USc/lb może - wg ekspertów z australijskiego banku Macquarie - dojść w tym roku do 100 USc/lb. Niemniej podstawowe rodzaje ryzyka ciągle pozostają aktualne. Są nimi, po pierwsze, dość chimeryczny popyt Chińczyków, interpretowany lichą jakością surowca zalegającą w ich magazynach, która zmusza Azjatów do kupowania bawełny w USA. Po drugie, odbudowa cen może zachęcić amerykańskich farmerów do zwiększenia areałów uprawnych, a to byłoby zdaniem Australijczyków równoznaczne z ponownym wejściem bawełny w przepastne ramiona niedźwiedzia.
Wojciech Szymon Kowalski
EFIX Dom Maklerski SA