Z rozbrajającą szczerością Jerome Powell przyznał ostatnio przed Kongresem, że właściwie rola banku centralnego w podpieraniu gospodarki dobiegła końca. FED zwyczajnie nie ma pomysłu na to, co jeszcze mógłby zrobić, aby stymulować dalszy rozwój amerykańskiego biznesu.
Stopy procentowe zostały obniżone już niemal do zera i przynajmniej do 2023 roku nie zostaną zmienione. Sporo osób liczyło na zapowiedź kolejnych cięć, wzorem banku europejskiego, nawet do poziomów ujemnych. Nic z tego.
Programy pożyczkowe dla firm, które ucierpiały na epidemii, zostały co prawda uruchomione na masową skalę i ciągle trwa skup obligacji korporacyjnych oraz rządowych, a także całych ETF-ów posiadających obligacje amerykańskich przedsiębiorstw, ale… Pomimo tego, że samo w sobie jest to dobrą informacją, to inwestorzy spodziewali się jednak deklaracji o przyspieszeniu lub rozszerzeniu całego procesu. Nic z tego.
Inflacja, nad którą panować powinna Rezerwa Federalna, została puszczona w samopas. Zdaniem Jeroma Powella, nie ma potrzeby podejmowania żadnych środków zaradczych i spokojnie można pozwolić tymczasowo na wzrost inflacji nawet powyżej poziomu docelowego w wysokości dwóch procent. Wielu uczestników rynku liczyło na to, że FED będzie bardziej stanowczy w tej kwestii i nie pozwoli na wzrost inflacji, która doprowadza do deprecjacji wartości pieniądza oraz do spadku wartości obligacji. Nic z tego.
Brak dalszej stymulacji gospodarki i przerzucanie gorącego kartofla w ręce Kongresu, który nie może się dogadać co do pomocowego pakietu fiskalnego, powodują, że nadzieje inwestorów na dalszy ciąg giełdowej rekonwalescencji okazują się coraz bardziej zawiedzione.
Groźba wyższej inflacji niepowstrzymywanej przez FED powoduje z kolei spadek cen obligacji i wzrost ich rentowności. Im wyższa inflacja, tym mniejszą wartość mają odsetki wypłacane przez obligacje. Skutek? Inwestorzy wyprzedają papiery dłużne nawet w takie dni, jak wczorajszy, gdy indeksy akcyjne nurkowały po kilka procent.
Z drugiej strony rosnące rentowności obligacji (przy spadku ich cen), powodują, że jeszcze mniej atrakcyjna okazuje się inwestycja w złoto, które odsetek nie wypłaca żadnych. Im wyższe rentowności obligacji, tym bardziej kuszącą alternatywą wydają się one dla złota.
I taki właśnie obrazek widać w ostatnich kilku dniach, czyli masową wyprzedaż wszystkiego: od akcji, przez obligacje, po złoto. Jedynym sensownym zabezpieczeniem w krótkim terminie wydaje się więc wyłącznie dolar amerykański, który ciągle pozostaje najsilniejszą walutą świata.
W długim terminie jednak, przy rosnącej inflacji i przy rekordowo niskich rentownościach obligacji, to nic innego, tylko akcje dobrych spółek działających w niezagrożonych wirusem branżach prawdopodobnie okażą się najlepszym pomysłem inwestycyjnym pozwalającym zachować wartość pieniądza.
Pomimo tego, że rynek dzisiaj zdaje się mówić co innego, to z perspektywy czasu, prędzej czy później akcje zawsze okazują się najlepszym rozwiązaniem antyinflacyjnym.