Kilka dni temu Bank of America przeprowadził ankietę wśród największych zarządzających z Wall Street pytając, gdzie dzisiaj tuzy hede fundów alokują większość swojego kapitału. Tak jednoznacznych odpowiedzi na giełdzie nie spotyka się zbyt często.
Zarządzający miliardami dolarów jak jeden mąż wyznali bowiem, że przeprowadzają właśnie proces realizowania zysków w Stanach Zjednoczonych i uwolnione środki realokują inwestując przede wszystkim w spółki ze Starego Kontynentu.
Dane (nie tylko ankietowe) wskazują na to, że akcje europejskie są dzisiaj doważane w portfelach funduszy najbardziej od 2018 roku. Sam fundusz Vanguard FTSE Europe ETF zaliczył w obecnym miesiącu rekordowy przypływ ponad 500 mln dolarów nowego kapitału. Skąd ten optymizm?
Zarządzający zwracają uwagę głównie na fakt, że Europa poradziła sobie z wirusem o wiele lepiej niż Stany Zjednoczone, przez co szybciej powinna wstać z kolan po recesji z ostatniego kwartału. To jednak nie wszystko.
Wśród pozytywów wymienianych przez fundusze często podnoszony jest też fakt, że obecnie w Stanach Zjednoczonych na horyzoncie klaruje się kilka dodatkowych ognisk zapalnych innych niż wirusowe, które mogą wywołać lawinę spadków. Chodzi przede wszystkim o listopadowe wybory prezydenckie, ogólnonarodowe protesty i wracającą na tapetę eskalację konfliktu gospodarczego na linii USA-Chiny. Przy tak rozgrzanym rynku każda negatywna informacja może być katalizatorem do realizacji zysków.
Na korzyść Europy przemawia natomiast spokój w polityce i gigantyczna pomoc ze strony Europejskiego Banku Centralnego rozpisana na najbliższe lata, której beneficjentami będą praktycznie wszystkie gospodarki Unii. Wsparcie to powinno pośrednio przełożyć się na większe zyski firm.
Na 2021 rok średnia prognoza dla spółek z amerykańskiego indeksu S&P 500 zakłada co prawda wzrost zysków o 24%, ale prognoza dla europejskiego indeksu Stoxx 600 przewiduje poprawę wyników aż o 36%.
Mimo tego, europejski indeks ciągle wydaje się relatywnie tani w porównaniu ze swoimi amerykańskimi czy azjatyckimi odpowiednikami. Do przekroczenia szczytu sprzed pandemii cały czas europejskim akcjom brakuje jeszcze około 15%, podczas gdy rynek amerykański bije nowe rekordy i osiąga niebotyczne wyceny.
Według niektórych wskaźników (np. P/E) amerykańskie spółki osiągnęły już takie przewartościowanie, jak przed krachem w 2008 roku, a według innych (P/Bv) są obecnie najdroższe od czasów bańki z 2000 roku.
To, czy dzisiaj przy zerowych stopach procentowych ciągle można stosować te same wskaźniki, które sprawdzały się dwadzieścia lat temu, jest mocno dyskusyjne, ale nie zmienia to faktu, że rynek europejski wydaje się obecnie o wiele tańszy niż amerykański.