Złoto rozpoczęło ubiegły tydzień od skutecznego ataku na 2 000 USD za uncję, przebijając ten poziom pierwszy raz od marca 2022 roku. Przed środowym posiedzeniem FED-u dolar przez chwilę umacniał się, a rynki żyły w dużej niepewności.
W miniony wtorek kruszec zszedł do poziomu 1 940 USD, na którym przebywał do momentu wygłoszenia przemówienia przez przewodniczącego FED-u Jerome’a Powella. Od tego momentu złoto ponownie wróciło do trendu wzrostowego, osiągając na moment pułap 2 000 USD/oz w czwartek po południu. Nowy tydzień królewski metal zaczął w okolicach 1 970 dolarów za uncję.
W polskim złotym wykres wygląda podobnie z tą różnicą, że od ogłoszenia FED-u na znaczeniu rosła także relacja złoty-dolar. Dolar osłabiał się względem złota, ale też złotego, więc odbicie w czwartek nie było aż tak spektakularne.
FED przed coraz trudniejszym zadaniem
Zadanie FED-u było trudne – zwalczyć inflację nie wywołując przy tym kryzysu. Wszystko wskazuje na to, że na razie sytuacja inflacyjna daleka jest od ideału, a brak kryzysu też nie jest pewny. W związku z tym zadanie FED-u staje się jeszcze trudniejsze, bo gzyms, po którym lawiruje, robi się coraz cieńszy.
Dlatego w środę rynki wstrzymały oddech, mnożyły się scenariusze na temat tego, jakie decyzje podejmie Federalny Komitet do spraw Operacji Otwartego Rynku (FOMC, odpowiednik Rady Polityki Pieniężnej) zarówno w kwestii bieżących działań, jak i przyszłości.
FED podniósł stopy o 25 punktów bazowych, jednak to, co wydarzy się w przyszłości pozostaje wielką zagadką. Sugestia przedstawicieli komitetu wskazuje na możliwość dokonania jeszcze jednej podwyżki, ale na dobrą sprawę będzie to uzależnione od najbliższych wydarzeń. Warto wspomnieć, że gdy FED jedną ręką zacieśnia politykę pieniężną, drugą wypuszcza na rynek 300 mld dolarów, by ratować płynność w sektorze bankowym. Nie brzmi to jak przepis na sukces.
Wiadomo, że wysokie stopy procentowe mogą pomóc stłumić inflację. Jednocześnie są one problemem np. dla sektora bankowego i dla rynku długu. I to problemem, który narasta – niezależnie od tego, czy stopy wynosiły 4,50-4,75 czy 4,75-5 proc., kapitał się kurczy.
Zbankrutowały Silicon Valley Bank i Signature Bank, które okazały się najmniej odporne. Credit Suisse (NYSE:CS) zmagał się z problemami, których natura nie jest do końca poznana i jeszcze przez długi czas na jaw wychodzić będą nowe fakty. Nie pomogła pożyczka z banku centralnego i ostatecznie dojdzie do przejęcia przez UBS.
Przy okazji wyszło na jaw, że zarówno Credit Suisse, jak i UBS są przedmiotem śledztwa prokuratury federalnej USA w sprawie pomaganiu rosyjskim oligarchom w omijaniu sankcji. Obrazuje to, że problemy banków mają zróżnicowaną naturę i na dobrą sprawę nie wiemy, co jeszcze wydarzy się w najbliższych dniach, tygodniach, miesiącach.
Oszczędności Polaków topnieją
W odniesieniu do światowej zawieruchy, sytuacja w Polsce wydaje się względnie spokojna. Choć to tylko pozory. Kluczową informacją okazać się może to, czy w lutym mieliśmy szczyt inflacyjny, czy nie. Jeśli inflacja w marcu okaże się niższa, będziemy mogli mieć nadzieję, że wszystko idzie zgodnie z planem. Jeśli będzie wyższa niż w lutym (18,4 proc.), będzie to oznaczało, że albo prognozy są mylne, albo dynamika aktualnych zdarzeń ma na nas większy wpływ niż sądzimy.
Tym, co budzi niepokój, są topniejące oszczędności Polaków. Według raportu „Oszczędzanie Polaków w inflacji” Krajowego Rejestru Długów, aż 70 proc. Polaków uważa, że obecnie odkładanie jakichkolwiek pieniędzy jest trudne, a aż 40 proc. musiała ze swoich oszczędności skorzystać w ostatnim czasie.
Warto mieć na uwadze, że gdy nawet inflacja zacznie spadać, nie będzie to oznaczało spadku cen, a jedynie spadek tempa ich wzrostu. Taniej już było.