Wzrost rocznej dynamiki najpopularniejszego wskaźnika inflacji pieniądza czyli CPI do najwyższego poziomu od 6,5 lat czyli 2,6 proc. w czerwcu („Hu hu ha hu hu ha nasza inflacja zła„) w połączeniu z trwającą cykliczną hossą na krajowym rynku obligacji („Zbliża się czas obligacji skarbowych„), która sprowadziła ich rentowności do najniższych poziomów od 4,5 lat:
… spowodował zejście realnej rentowności obligacji do głęboko ujemnych wartości:
Obecna realna (po odjęciu tempa inflacji) rentowność 5-letnich obligacji polskiego rządu spadła do najniższego poziomu od końca 1996 roku.
W 1997 rozegrał się kryzys azjatycki, który zepchnął w dół dynamikę wskaźników inflacji na świecie i podniósł w górę rentowności obligacji na rynkach wschodzących, w efekcie prowadząc do dramatycznego wzrostu realnej wysokości krajowych długoterminowych stóp procentowych.
Trwająca od jesieni obligacyjna hossa jest zrozumiała z punktu widzenia schematu rotacji aktywów w ramach cyklu koniunkturalnego w gospodarce, ale jedyny scenariusz uzasadniający aż tak silne zachowanie rynku obligacji skarbowych, który przychodzi mi do głowy, to Chinageddon, który pociągając za sobą silną dewaluację juana dałby światu silny impuls deflacyjny – eksportowane przez Chiny na rynki światowe towary by potaniały ponownie dławiąc dynamikę inflacji na świecie. Jeśli Chinageddonu nie będzie w tym roku, a Chińczycy się porozumieją z Amerykanami – choćby tylko na czas potrzebny Trumpowi do reelekcji – m.in. w sprawie umocnienia juana (które byłoby inflacyjne dla reszty świata; patrz „Chiny a giełda polska„), to obecna sytuacja na rynkach obligacji stanie się nie do utrzymania.
Podsumowanie: rentowność 5-letnich obligacji polskiego rządu pomniejszona o roczną dynamikę CPI była ostatnio tak niska jak obecnie w 1996 roku.