Za nami tydzień z inflacją. Niestety ta pozostaje bardzo wysoka – GUS potwierdził ją na poziomie 17,2%. W USA jest znacząco niższa, ale nadal wyższa niż chciałby Fed. To tworzy niekorzystne otoczenie dla złotego.
Publikacja danych o inflacji z USA była wydarzeniem ubiegłego tygodnia. Choć na poziomie 8,2% była ona minimalnie niższa niż w sierpniu (8,3%), to jednak po raz kolejny wyższa od oczekiwań rynku. Być może nam taka inflacja nie wydaje się wysoka (a nawet patrzymy na nią z zazdrością), to jednak struktura inflacji w USA jest trochę inna, a Fed daje jasno do zrozumienia, że zamierza ją sprowadzić do celu bez zbędnej zwłoki. A to oznacza dla rynku jedno – okres trudnej polityki pieniężnej będzie dłuższy.
Mogłoby się wydawać, że inwestorzy są już na to przygotowani. Rynek zdyskontował wzrost stóp w USA do przynajmniej 4,5%, a także wyższe stopy w innych jurysdykcjach. Jednak nowością jest zmniejszenie skali bilansów banków. Co prawda Fed próbował tego w 2018 roku (najgorszym roku dla rynków ubiegłej dekady i nie było w tym przypadku), ale na znacznie mniejszą skalę. Teraz Fed ściąga z rynków 95 mld USD miesięcznie, a za chwilę mają dołączyć kolejne banki centralne. Widzieliśmy co wydarzyło się w Wielkiej Brytanii, gdzie bank centralny musiał opóźnić redukcję i… ogłosić dwutygodniowy skup, aby zapobiec katastrofie na rynku długu. W przypadku EBC o programie zmniejszania bilansu mówi się w kontekście stycznia. To, co napędzało rynki przez lata (QE), może być dla nich teraz obciążeniem (QT).
To niekorzystne otoczenie nie sprzyja złotemu, dla którego ważnymi wyznacznikami są globalne nastroje oraz kurs EURUSD. Przy wysokiej inflacji (i braku podwyżek stóp RPP) i wojnie na Ukrainie globalny kapitał nie ma na razie powodu, aby wyjątkowo dobrze traktować nasz rynek. Dziś o 8:40 euro kosztuje 4,83 złotego, dolar 4,96 złotego, frank 4,95 złotego, zaś funt 5,58 złotego.