Zawirowania na globalnych rynkach nie oszczędzają złotego i wczoraj EUR/PLN przełamał 4,41 i znalazł się najwyżej od początku 2017 r. Choć na pierwszy rzut oka słabość złotego i innych walut regionu wygląda na skoordynowaną ucieczkę inwestorów z rynków wschodzących, są pewne różnice między Polską a resztą, które pozwalają zakładać, że czynniki zewnętrzne wygasną złoty z łatwością zacznie dorabiać straty.
Od połowy czerwca na 13 sesji aż 11 zakończyło się osłabieniem złotego do euro i wywindowaniem kursu z 4,27 do 4,41. Powody wyprzedaży złotego w ostatnich tygodnia są globalne i biorą się z rosnących obaw o zahamowanie ożywienia gospodarczego przez skutki wojen handlowych. Okres systematycznego osłabienia jest dłuższy i sięga połowy kwietnia, kiedy rajd USD zaczął wywierać presję na aktywa rynków wschodzących. Teraz w główny spór handlowy z USA zaangażowane są Chiny, stąd perturbacje na tamtejszym rynku walutowym (juan najsłabszy do dolara od sierpnia 2017 r., indeks giełdy w Szanghaju najniżej od ponad dwóch lat) są najsilniejsze. Jednak z uwagi na to, że sentyment względem Państwa Środka dyktuje klimat do całego segmentu rynków wschodzących, kłopoty tam odczuwa cała grupa emerging markets.
Złoty nie jest odosobniony w deprecjacji. W okresie nasilenia napięć handlowych osłabienie polskiej waluty było na równi z innymi walutami z koszyka Europy Środkowo-Wschodniej: węgierskim forintem i południowoafrykański randem. Pewnie podobna relacja byłaby zachowana z turecką lirą, gdyby nie zakłócenia wywołane nierozsądnymi komentarzami prezydenta Erdogana w maju oraz późniejszymi wyborami w Turcji. Mimo to pod jednym względem pozycja złotego jest lepsza. Jakkolwiek osłabienie waluty zwykle jest interpretowane jako porzucanie lokalnych aktywów przez zagranicznych inwestorów, w przypadku Polski tak do końca nie jest. Przez ostatnie dwa miesiące wraz ze słabością złotego nie doszło do wyraźnego wzrostu rentowności polskich obligacji. W tym samy czasie inwestorzy porzucali papiery dłużne Węgier, RPA i Turcji. Inwestorzy zagraniczni są obecni na polskim rynku obligacji, więc dlaczego ich teoretyczna ucieczka nie objawia się w zmianie cen? A może do tej ucieczki wcale nie doszło? W sumie czemu mieliby uciekać, kiedy fundamenty polskiej gospodarki pozostają solidne (wysoki wzrost PKB, poprawa na rynku pracy, niska inflacja)? Wytłumaczeniem dysonansu między zachowaniem złotego i obligacji może byc obrona przez inwestorów zagranicznych zysków z inwestycji w obligacje. By zniwelować ryzyko kursowe (które przy deprecjacji PLN „zjada” stopę zwrotu z obligacji), zagraniczne fundusze (inwestycyjne, emerytalne, ubezpieczeniowe) decydują się na transakcje zabezpieczające przed osłabieniem waluty lokalnej. Jednak takie zabezpieczenie oznaczają dodatkową podaż złotego, czym podsycają osłabienie.
Optymistycznym wnioskiem z analizy jest to, że gdy tylko sytuacja na globalnych rynkach się uspokoi, zabezpieczenia przed ryzykiem kursowym staną się zbędne, a ich domykanie będzie generować presję na umocnienie złotego. W rezultacie powrót złotego na wyższe poziomy może być dość szybki. Oczekiwałbym, że złoty będzie jak Belgia we wczorajszym meczu z Japonią. Obecnie jesteśmy przystanie 0:2, jest 55. minuta i Japonia (japońskie fundusz emerytalne?) nie rezygnuje z ataków. Ale gra się do ostatniego gwizdka. Podtrzymuję prognozę, że jeszcze przed końcem kwartału EUR/PLN zbliży się do 4,30.