W piątkowe popołudnie poinformowałem członków grupy Zyskowna strona giełdy… o moim wejściu w krótkie pozycje na WIG20. Swoje niedźwiedzie zaangażowanie tłumaczyłem ciekawą sytuacją techniczną na naszym polskim indeksie. Ale to nie wszystko – Stany idą przecież do urn!
Wybory śródokresowe w Stanach
Wygrana Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w 2016 roku dla wielu była zaskoczeniem. Niemniej jednak, za kadencji Pomarańczy (jak część Amerykanów nazywa Trumpa) gospodarka Stanów kwitnie, a Rezerwa Federalna, ku niezadowoleniu samego prezydenta, stopniowo podnosi stopy procentowe. Już jutro, we wtorek 6 listopada odbędą się kolejne wybory w Stanach Zjednoczonych. Te, nazwane jednak śródokresowymi (ang. mid-term elections) nie są tak medialne. Dlaczego?
Kadencja prezydenta USA trwa cztery lata, jednak w przypadku kongresmenów zasiadających w Izbie Reprezentantów okres ten wynosi zaledwie dwa lata. Stąd też nazwa samych wyborów – odbywają się w połowie kadencji prezydenta, będącego de facto najważniejszą osobą w państwie. Jutrzejsze wybory ważne są też dla Izby Wyższej – Senatu USA bowiem 1/3 senatorów również będzie walczyć o reelekcję.
Wybory śródokresowe nie są tak popularne wśród Amerykanów jak prezydenckie, których byliśmy świadkami w 2016 roku. Wtedy, w wyborach powszechnych Stany wybrały kandydata Republikanów. Jutro, do urn pójdą jedynie zatwardziali wyborcy oraz osoby, które są świadome znaczenia tych wyborów – wynika z opinii ekspertów. Niesie to za sobą poważne konsekwencje, bowiem w trzech ostatnich wyborach śródterminowych, partia zasiadającego w Białym Domu prezydenta traciła przewagę w obu izbach. Dwukrotnie w w ciągu ostatnich 12 lat, wybory śródokresowe zmieniły rozkład sił w Kongresie, doprowadzając do zmiany partii posiadającej większość.
Choć Demokraci nie mają większych szans w Senacie (bronią aż 24 miejsc podczas gdy Republikanie zaledwie dziewięciu), a sondaże wskazują na około 85% szans na utrzymanie większości przez partię Trumpa w Izbie Wyższej to uwaga rynku skupia się na Kongresie. Tutaj szanse na powodzenie praktycznie się odwracają i według portalu FiveThirtyEight jest siedem na osiem szans (około 87%) na to, że to Demokraci przejmą kontrolę uzyskując dodatkowe 38 miejsca w Izbie Niższej.
Dlaczego to ważne dla polskiego parkietu?
Choć niektórzy analitycy wskazują na zwiększoną presję inflacyjną w ostatnich miesiącach i liczą na ruch ze strony Narodowego Banku Polskiego i podwyżkę stóp procentowych, to jednak sam prezes NBP wielokrotnie odrzucał taki pomysł. Na ostatnim posiedzeniu, członek RPP, Eryk Łon posunął się nawet do prognozy, że niskie stopy procentowe mogą zostać z nami do końca kadencji Rady, czyli do 2022 roku.
Zmiana układu sił w amerykańskim Kongresie znacząco utrudni Donaldowi Trumpowi wprowadzanie kolejnych zmian w gospodarce. A to, przynajmniej w teorii, powinno spowodować niechęć inwestorów do aktywów ryzykownych – w tym, również i akcji.
Przyzwyczailiśmy się, że jeśli europejskie i amerykańskie parkiety zniżkują, nasza polska giełda obrywa dwukrotnie mocniej. Jednak w ostatnich dniach ta korelacja wydaje się kruszyć, a GPW staje się nadreaktywne. Wystarczy spojrzeć na dzisiejszą sesję, gdzie DAX traci 0,39%, CAC40 zaledwie 0,01%, a FTSE100 zyskuje 0,14%. Tymczasem polski WIG20 kontynuuje dobrą passę z ubiegłego tygodnia i notując 1,64% kończy piąty dzień wzrostów z rzędu.
Technika mówi sell
Jednak to nie wybory, a sytuacja techniczna była głównym powodem mojego wejścia w krótkie pozycje na WIG20. Indeks testuje obecnie szereg oporów, począwszy od średnich, poprzez górne ograniczenie kanału spadkowego jak i zniesienia Fibonacciego.
Cały obecny rok, polski indeks porusza się w szerokim kanale zaznaczonym grubszymi liniami. W jego środku dostrzegalny jest jednak mniejszy, lokalny kanał spadkowy, którego górne ograniczenie również jest testowane przez cenę. Tuż nad kanałem znajdują się średnie 100- oraz 200-okresowe. Ostatecznie poziom 2033 punktów to poziom zniesienia 61,8% październikowych spadków oraz 50% impulsu rozpoczętego jeszcze 28 sierpnia.
Choć zdaję sobie sprawę z tego, że potencjalne spadki na parkietach zachodnich nie muszą bezpośrednio przełożyć się na spadki wyceny polskich spółek, to jednak jestem zdania, że ostatnie dni były jedynie spekulacyjną próbą podbicia kursu, a nie początkiem nowego trendu.
Kupując certyfikaty ING Turbo z barierą 2260 uznałem, że ten poziom stanowi ostateczną linię obrony niedźwiedzi po wybiciu której należy wycofać się z rynku i kontynuować obserwację sytuacji na wykresie. Liczę jednak na to, że presja kupujących powoli się wyczerpuje (co widać choćby po niższym wolumenie dzisiejszej sesji). Jeśli jednak jutro będziemy świadkami podobnych wzrostów jak dzisiaj, będę musiał zmienić instrument na ten z wyższą barierą.