Po bogatej w wydarzenia środzie rynki wróciły do fazy wyczekiwania i poszukiwania kierunku. Zmienność ponownie gaśnie, a przed weekendem raczej wiele się nie zmieni. Gołębie wzmianki z Fed pomagają w cofnięciu USD, a plotki o potencjalnej transakcji między bankami z Japonii i Niemiec podbijają EUR/JPY. Złoty kontynuuje płaski dryf przed decyzją S&P ws. ratingu, po której nie spodziewamy się zmian.
Brexit został odroczony o 7 miesięcy, EBC jest gołębi, ale nie bardziej gołębi, a Fed nie zamierza wracać do podwyżkę stóp procentowych. Z perspektywy rynków finansowych jesteśmy pozbawieni nowych szoków (przynajmniej w krótkim terminie), co niestety oznacza, że inwestorzy nie mają punktu zaczepienia do handlu, więc zmienność rynkowa siada. Podskórny optymizm nie ma siły przebicia, gdyż potrzebuje potwierdzenia w danych, a po tym tygodniu jedyne, co jest godne zapamiętania, to obniżone prognozy MFW dla globalnego wzrostu. Co chroni rynek akcji i inne aktywa ryzykowne, to powtarzana przez członków Fed gołębia retoryka. W nocy Neel Kashkari z Fed w Minneapolis przypomniał, że nie widzi potrzeby „zaciągania hamulca” dla ożywienia, a stopy procentowe są bliku poziomu neutralnego. Richard Clarida z zarządu banku poszedł dalej i przyznał, że obniżki nie zawsze muszą mieć miejsce przy recesji. Wynika z tego jasno, że Fed nie będzie blokadą dla rajdu ryzyka, o ile taki wreszcie się rozwinie.
Na rynku walutowym jedyny istotny ruch w ostatnich godzinach miał miejsce na EUR/JPY w związku ze spekulacjami o szykowanej transakcji przejęcie części biznesu przez japoński bank od niemieckiego kredytodawcy. Wstrząsy wtórne rozniosły się po EUR/USD i USD/JPY. Dawno nie widziałem, aby dyskusje nt. transakcji M&A były w stanie zachwiać eurodolarem, co trochę mówi o warunkach płynnościowych. Może to jednak tylko pretekst, by potwierdzić coś, o czym wspominałem od dawna – rynek nie ma siły albo przekonania do pociągnięcia EUR/USD pod 1,12, więc jedynym rozsądnym wyjściem jest odbicie w górę. Jednocześnie nie widzę, aby znaleźli się zapaleńcy, by istotnie windować kurs bez wsparcia fundamentów (których nie dają słabe dane i gołębi EBC), więc wypchnięcie ponad 1,13 będzie płytkie.
Niegasnący apetyt na ryzyko jednak sprzyja EUR, a także przynosi odpływ kapitału od bezpiecznego USD. Na tej samej fali defensywnie mogą zachowywać się JPY i CHF. Uwagę przyciąga EUR/CHF, który wrócił ponad 1,13 i wymazał całe załamanie z przełomu marca i kwietnia. Pewnym zgrzytem w pro-ryzykownych trendach jest wyparowanie siły AUD. AUD/USD jest takim nowym EUR/USD – zamknięty w nudnej konsolidacji, tutaj: 0,70-0,72. W środę zwyżka nie dotarła nawet do górnej bandy, a brak świeżych wieści znad stołu negocjacyjnego USA-Chiny skłania do realizacji zysków. We własnym świecie żyje natomiast GBP, który dalej boryka się z premią za niepewność. Co z tego, że można na kilka miesięcy wykluczyć bezumowny brexit, jeśli w międzyczasie Wielką Brytanię mogą czekać nowe wybory (na szefa Partii Konserwatywnej lub parlamentarne), po których wszytko może być inaczej? Funt dziś traci, gdyż inwestorzy przygotowują się na krytyczną ofensywę brytyjskiej weekendowej prasy.
A co na złotym? Nic. Powiem optymizmu z rynków zewnętrznych wystarczył, by ściągnąć EUR/PLN do 4,28, ale potem handel jakby zamarł. Potrzeba niepohamowanego rajdu ryzykownych aktywów, by rynek złotego mógł z tego uszczknąć coś dla siebie, gdyż pierwsza fala kapitału trafi na rynki, gdzie potencjał dyskonta aktywów jest większy. Wcześniej przed Polską są gospodarki azjatyckie, Meksyk, Rosja. Z kolei przecenę walut rynków wschodzących najlepiej rozgrywa się poprzez problemy lokalne, a w Polsce jest za dobrze, by rozgrywać spekulacyjne próby osłabienia. O tym wie też agencja ratingowa S&P, która dziś powinna potwierdzić rating i perspektywę dla Polski.