Dziś kluczowymi informacjami dla inwestorów były dane o dynamice inflacji z USA. Rynek szuka, bowiem jak najwięcej czytelnych sygnałów o tym, co może Fed zrobić na marcowym posiedzeniu w sprawie stóp procentowych. To, co zobaczyliśmy dziś nie potwierdza obaw o przegrzanie się gospodarki. Presja inflacyjna jest bowiem nadal znikoma.
Patrząc na wyniki CPI w ujęciu miesięcznym, gdzie zanotowano wzrost dynamiki rzędu 0,0% i 1,4% w ujęciu rocznym, widać poprawę o 0,1 punktu procentowego w porównaniu z grudniowym odczytem. To na prawdę znikomy ruch. Po wyłączeniu ze wskaźnika składowej odpowiedzialnej za zmianę paliw, proporcja została taka sama. Zatem to nie tylko spadające ceny paliw spychają gospodarki w obszar deflacyjny. Nadal popyt jest tak słaby, że producenci nie ryzykują podwyższania cen. Powstaje zatem układ, w którym mamy w USA praktycznie absolutne zatrudnienie, brak wzrostu wynagrodzeń i oszczędności, konsumpcja nie rośnie a ceny pozostają bez zmian. Można liczyć się z tym, że jak tylko ceny paliw płynnych zaczną rosnąć, to zmieni się obraz i zacznie napędzać się spirala inflacyjna. Ale wobec ostatnich decyzji państw zrzeszonych w OPEC oraz tych niezrzeszonych, raczej nie można liczyć na ograniczanie wydobycia. Iran, który teraz może swobodnie sprzedawać ropę będzie chciał nadrobić stracone lata. Jedynie jakiś nowy konflikt zbrojny mógłby zmienić obecny stan rzeczy.
Jedna z szefowych Fed-u, pani Mester potwierdziła, że Fed będzie kontynuować obrany kierunek, ale raczej należy się spodziewać rozciągnięcia w czasie projektu podwyższania stóp procentowych i jej zdaniem nie będzie to działanie systematyczne. Ważnym jest, że cały scenariusz zarówno Fed-u jak i ECB opiera się na dynamice cen ropy. Wszędzie pojawia się argument, że jak ceny ropy przestaną spadać w średnim terminie to wszystko będzie w porządku i inflacja zacznie rosnąć. Zatem wszyscy czekają i się patrzą. I chyba właśnie takiego stanowiska oczekuje od Fed-u na marcowym posiedzeniu.
W reakcji na odczyt CPI z USA dolar początkowo umocnił się wobec euro doprowadzając EURUSD do poziomu 1,1065, czyli w rejon wskazany przeze mnie jako miejsce dołka. Obecnie notowania oscylują przy 1,1106, a układ wskaźników sprzyja wzrostowi, przynajmniej w ujęciu kilku godzin. Dolar de facto traci, bo przy tak niskiej dynamice wzrostu CPI, Fed raczej nie podniesie stóp procentowych, więc nie ma sensu kupować USD. Ale, aby wzrosty były mocniejsze EURUSD musiałby przebić się powyżej lokalnego oporu, który przebiega teraz przy 1,1132, co stworzy szanse na powrót do 1,1200.
W przyszłym tygodniu największej zmienności spodziewam się pod koniec tygodnia, kiedy poznamy dane o dynamice inflacji w Eurostrefie oraz odczyt PKB z USA. To wszystko w czwartek i piątek. Jeśli inflacja w Eurostrefie będzie spadać, a na to się zanosi, a PKB w USA wzrośnie to także przyszły tydzień może zakończyć się spadkami EURUSD.