Rynki kontynuują dostosowanie do nowych warunków, gdzie deeskalacja sporu handlowego USA-Chiny pozwala przychylniejszym okiem patrzeć a perspektywy globalnego ożywienia w 2020 r. Jednak słabe odczyty PMI z Europy przypomniały, że od strony danych makro wciąż nie ma dowodów przygotowania gruntu pod odbicie. Dodatkowo czas, by cieszyć się ze zniknięcia ryzyka twardego brexitu, dość szybko minął.
Największym ryzykiem, z jakim przyjdzie się zmierzyć na początku 2020 r., będzie zderzenie dwóch rzeczywistości: rynkowej i gospodarczej. Wysokich oczekiwań inwestorów i ponurego obrazu globalnego makro. Wygaśnięcie zagrożenia rozpętania wojen handlowych na większą skalę czy rychłego wystąpienia bezumownego brexitu wlało w rynki optymizm i potwierdziło relatywnie dobre nastroje wyrażane w cenach aktywów przez ostatnie kilkanaście tygodni. Ale kiedy prosta gra o to, jakie decyzje polityczne zostaną podjęte, zakończy się, przyjdzie czas na rewizję. W perfekcyjnym scenariuszu obawy o zamrożenie globalnej wymiany handlowej i pobrexitowy chaos w Europie były jedynym hamulcowym ożywienia. Co będzie jednak, gdy geopolityka była tylko najgłośniejszym czynnikiem, ale z kilku innych aktywnych? Wczoraj odczyty PMI z Eurolandu przypomniały, że zapaść przemysłu na Starym Kontynencie jest poważna i wyraźnie odbiega od stanu sektora w USA, czy Chinach. Porozumienia handlowe na linii USA-Chiny mogą nie rozwiązać wszystkich kłopotów. Caką teraz inwestorzy znajdą za wymówkę, aby nie żegnać się z hossą? A może pogodzą się z rzeczywistością, co jednak oznacza korektę indeksów i przełączenie na tryb risk-off? Po nowym roku dane mogą być tak ważne, jak dawno nie były.
W trochę ponad dwa dni funt skonsumował cały zysk związany z powyborczą euforią. Wysoka wygrana Partii Konserwatywnej skutkuje przesądzonym startem brexitu od 31 stycznia 2020 r., ale szybko przebudziły się obawy, co potem. Między Wielką Brytanią a UE pozostało sporo nieuzgodnionych kwestii, szczególnie tych dotyczących handlu. Na negocjacje miał zostać poświęcony okres przejściowy, który pierwotnie miał trwać 21 miesięcy, gdyby dotrzymany został termin budżetu na koniec marca 2019 r. Teraz zostało tylko 11 miesięcy, co może nie wystarczyć. Jednak premier Boris Johnson zdaje się stawiać pobudki polityczne nad ekonomicznymi. Funta osłabiają doniesienia, że Johnson będzie szukał prawnego zablokowania Izby Gmin, a nawet własnych ministrów przed przedłużeniem okresu przejściowego. Brak wydłużenia oznacza ryzyko tworzenia prawa na kolanie lub całkowitego pominięcia niektórych kwestii, w rezultacie relacji między Wyspami a UE będą dużo gorsze niż obecnie. Johnson może czuć się wygranym dotrzymując obietnicy zakończenia negocjacji w terminie, ale dla gospodarki i GBP będzie to porażka.