Investing.com - Kryptowaluty jawią się wielu jako oaza demokratyzmu i swobody. Rzeczywistość okazuje się jednak zgoła odmienna. W wielu przypadkach własność kryptowalut pozostaje skoncentrowana w rękach nielicznej grupy. Struktura własności jest w nich jeszcze mniej egalitarna niż w tradycyjnej gospodarce.
Choć transakcje kryptowalutowe są zazwyczaj bardziej anonimowe niż te związane z tradycyjnymi walutami, to istnieją precyzyjne dane pokazujące dystrybucję własności tych aktywów. Pokazują one, że w niektórych przypadkach wieloryby dysponują lwią częścią całego kawałka tortu.
Według raportu opublikowanego na Mit Management Sloan School dystrybucję bitcoinów cechuje uprzedzenie w stronę elity. Na koniec 2020 roku istniało 1000 „klastrów kontrolujących 2 miliony bitcoinów”. Z kolei 10 tysięcy czołowych klastrów posiadało ponad 4 miliony bitcoinów. Czyli 25% wszystkich znajdujących się w obiegu. Jak zauważają autorzy raportu trudno nie zauważyć ich znaczenia dla stabilności rynku. Jeśli bowiem dany wieloryb może w prosty sposób sprzedać aktywa wielkiej wartości, to nie pozostaje to bez wpływu na masę drobnych posiadaczy kryptowaluty. W gruncie rzeczy stają się oni od niego uzależnieni. Jak zauważa profesor Antoinette Schoar dochodzi tu zatem dokładnie do takiej sytuacji, której inwestorzy detaliczni woleliby uniknąć.
Na problem koncentracji posiadania w rękach nielicznych wielorybów wskazują też dane dostępne na stronie bitinfocharts.com. Te wydają się jeszcze bardziej niepokojące. Wynika z nich bowiem, że 3 największe adresy posiadają 3,01% całej podaży Bitcoina. 0,01% wszystkich adresów dysponuje aż 41,95% całości bitcoinów, a 0,04% adresów posiada już większość - 63,08%. Z drugiej strony 51,45% (a więc ponad połowa!) adresów należy do drobnych posiadaczy, których udział nie przekracza 0,02%.
Z kolei Bloomberg w jednym ze swoich raportów stwierdził, że 2% wszystkich kont kontroluje 95% wszystkich BTC.
Sprawdźmy dokładnie
Sprawa nie jest jednak tak prosta jak się wydaje. Choć wspomniane wyżej dane są wartościowe, to - jak zauważa Rafael Schultze-Kraft na łamach GlassNode Insights - adres bitcoina nie zawsze jest tożsamy z jedną osobą czy instytucją. Wszak jedna osoba może kontrolować różne adresy, a z drugiej jeden adres może przechowywać fundusze należące do różnych podmiotów. Tak też czynią najwięksi posiadacze giełdy. Ich udział trzeba więc wziąć pod uwagę i wówczas okaże się, że bitcoiny nie są aż tak nierówno podzielone, jak by się mogło wydawać.
Mimo wszystko nawet przytaczane przez niego dane pokazują znaczne dysproporcje. Wynika z nich, że 2 procent „sieciowych podmiotów” kontroluje 71,5% całego bitcoina. Jego zdaniem są to wyliczenia konserwatywne, a rzeczywistość może pokazać bardziej równomierny podział BTC. Jednak on również przyznaje, że „wieloryby akumulują bitcoin”.
Z kolei Nassim Taleb autor znanych pozycji takich jak „Czarny łabędź” twierdzi na swej stronie Fooled by Randomness, że wrażenie demokratyczności bitcoina jest mylne. Wbrew zapowiedziom zwolenników kryptowaluty, dochodzi do problemu jej koncentracji w rękach insiderów twierdzących, że posiadają aktywo, które stanie się w przyszłości światową walutą. Gdyby tak się stało, to staliby się dominującą kastą w tym nowym świecie.
Słaby kandydat na globalną walutę
Za kryptowalutami stoi nie tylko technologia ale i ideologia. Są one bowiem w mniejszym lub większym stopniu związane z libertariańskim pragnieniem uniezależnienia się od dominacji elit bankowych i rządów. Kryptowaluta peer-to-peer miała zapewnić nie tylko anonimowość od wścibskich elit rządowych, lecz również swobodę gromadzenia bogactwa dostępną dla zwykłych przedsiębiorczych ludzi. Tymczasem – gdyby bitcoin stał się pieniądzem już teraz, to na powitanie otrzymalibyśmy system hierarchiczny co najmniej przypominający ten dzisiejszy. Choć nierówność sama w sobie jest czymś naturalnym (wiemy z historii, czym skończyła się komunistyczna utopia), to jeśli okaże się ponadproporcjonalna, może prowadzić do nadużyć władzy – także politycznej.
Bez względu na to czy uważamy bitcoina za dobrą inwestycję, nie jest on raczej dobrym kandydatem na globalną walutę. Zamiast pokonać problemy związane z obecnym systemem finansowym i szerzej – społeczno-ekonomicznym, mógłby je jeszcze pogłębić.
Marcin Jendrzejczak
Autor jest dziennikarzem finansowym, wykładowcą akademickim, posiada stopień doktora w dyscyplinie ekonomia i finanse. Tekst wyraża jego prywatne poglądy i nie stanowi porady inwestycyjnej.